5/03/2014

Camino de Santiago, droga francuska - czyli jak to się zaczęło :)


Może to dziwny sposób na początek opisu podróży, ale uważam, że każda podróż, każda przygoda, zaczyna się na prawdę dużo wcześniej niż w samym momencie wyruszenia. Zaczyna się w głowie, w sercu, w naglącej potrzebie wyjścia z domu i wyruszenia w świat. A w wypadku tej drogi zwłaszcza należy napisać o tym jak to się wszystko zaczęło, o tym że to nie był nasz kaprys tylko coś, co po prostu musieliśmy zrobić.


Na pierwszą w swoim życiu wzmiankę o drodze do Santiago de Compostela trafiłam w książce Paula Coelho Pielgrzym, byłam wtedy jednak jeszcze w gimnazjum, a książka była dla mnie niczym więcej jak ciekawą prozą z elementami wspomnień i dużą dawką mistycyzmu (czy też fantasy), nie zwróciłam więc szczególnej uwagi na miejsce, do którego szedł główny bohater, ani trasę, którą pokonywał. Szybko więc zapomniałam o wspomnianym w książce pielgrzymkowym trakcie.

Dociekać, szukać i czytać na ten temat zaczęłam wiele lat później, gdy oglądałam zdjęcia mojego znajomego z drogi do Santiago. Długie drogi przez szczere pola, lasy, góry, winnice i osadzone między nimi malutkie, wręcz mikroskopijne miasteczka - to wszystko wyglądało tak bajkowo, ale jednocześnie wydawało się aż nie realne. Ale dopiero, kiedy oglądając jego album z fotografiami po raz drugi, dobrze przyjrzałam się zdjęciu - znajdującemu się stosunkowo na jego początku - które przedstawiało wielki kamień z napisem "Saint Jacques de Compostelle 765km". Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy, że to przecież niemożliwe - "jak można w ogóle przejść taką trasę?" Zaczęłam więc poszukiwania informacji na temat drogi pielgrzymkowej do Santiago. To co znalazłam upewniło mnie tylko w przekonaniu, że mój kolega jest szalony. Opowiedziałam o tym co czytałam - w ramach ciekawostki - mojemu mężowi, oboje po zachwycaliśmy się zdjęciami i stwierdziliśmy, że przecież nikt przy zdrowych zmysłach (i nie borykający się z żadnymi problemami, które wymagają tak desperackich kroków jak taka ekstremala pielgrzymka) nie porzuca swojego życia na kilka tygodni, nie ubiera ciężkiego plecaka i nie wyrusza przebyć jakiegoś odległego kraju na piechotę - tak wtedy myślałam. I na tamtą chwilę temat się zakończył.

Jednak po ładnych kilku miesiącach (będąc dokładniejszym to prawie po roku) powrócił jak bumerang, kiedy przeglądając półki pobliskiej księgarni trafił mi w ręce przewodnik do Santiago (nie widziałam go już później nigdy, w żadnej stacjonarnej księgarni). Zaczęłam go przeglądać, pokazałam mężowi i decyzja została podjęta - w przyszłym roku, najlepiej na wiosnę, idziemy.
Tak - decyzja zapadła całkowicie spontanicznie, bez rozważania za i przeciw, bez późniejszych wątpliwości, bez prób 'wykręcania się' i odkładania sprawy w nieskończoność, jak to bywa czasem z marzeniem o wielkich przygodach. Jak wszystkie dobre i wielkie wydarzenia, zdarzające się w ludzkim życiu, ta decyzja była dla nas oczywista.

Droga nas wezwała, my odpowiedzieliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz